wtorek, 13 maja 2014
-1-
Oparty o witrynę drzwi patrzył na dziewczynę, która stała przed szafka w samej bieliźnie. Nigdy nie mógł się powstrzymać, gdy tylko była sama w szatni. Oglądał ja nawet w domu. Dziewczynie najwyraźniej to nie przeszkadzało, ponieważ nawet na niego nie spojrzała. Wyciągnęła z szafki wieszak, na którym wisiała czarna sukienka bez ramiączek. Założyła ją, po czym chciała zasunąć zamek, który znajdował się na jej plecach ale mężczyzna w ułamku sekundy znalazł się za nią. Pozwoliła mu wiec się wyręczyć. Mężczyzna bardzo powoli zasunął zamek muskając przy tym jej skórę. Dziewczyna chciała odwrócić się i podejść do lusterka jednak jej na to nie pozwolił. Jedna ręką objął ją w pasie. Drugą pogładził jej nagie ramie, na którym widniały dziwne tatuaże. Dziewczyna stała nieruchomo jak posag. Nie czół nawet jak oddycha. Głowę miała lekko pochylona do przodu wiec jej kruczo czarne włosy ścięte do ramion opadały na jej twarz. Mężczyzna odgarnął je z prawej strony i zbliżył usta do jej ucha.
- Bądź moja, Liza. – wyszeptał ledwie otwierając usta.
Ciało dziewczyny nawet nie drgnęło. Mięśnie nie były spięte, tak jak za drugim razem gdy zamknął ją w swych ramionach. Nie zaatakowała go też tak jak zrobiła to za pierwszym razem. Przywykła już do jego objęć lecz jeszcze nigdy sama nie poprosiła go o to, tak jak on by tego pragnął. Pamiętał doskonale jak zobaczył ją pierwszy raz na lotnisku trzy lata temu. Była trochę przestraszona, zdezorientowana. Co prawda jej ciało nie zmieniło się od wtedy ani trochę pod względem budowy. Nie urosła ani nie przytyła. Zatrzymała sie w miejscu jak wszyscy ci do których oni należeli. Nadal patrząc na nią wszyscy zauważali najpierw białą opaskę na jej lewym oku, a dopiero później te prawe koloru głębokiej gorzkiej czekolady. Było tak ciemne, ze niektórzy uparcie twierdzili e jest czarne. Od momentu gdy podszedł do niej i zaproponował jej pomoc mieszkała wraz z nim oraz stanowili parę w swym „zawodzie”. Zamyślony nie zauważył, ze kącik ust dziewczyny uniósł się do góry. Oboje od kilku minut stali jak marmurowy posag.
- Lizi. Kiedy będziesz moja? – zapytał, gdy w końcu ocknął się z marzeń i wspomnień.
- Na pewno nie teraz. – Usłyszeli głęboki męski głos dochodząc od drzwi.
Liza spojrzała w ich stronę. Stal w nich wysoki mężczyzna. Budowa jego ciała przekraczała oczekiwania wielu osiłków, którzy ciężko pracują nad swoim ciąłem ale nie przynosi to praktycznie żadnych rezultatów. Był on dużo wyższy od Paula, który obejmował Lizę. Ta zaś czuła się jak krasnal w jego obecności.
- Patric. Jak zawsze przychodzisz nie w porę. – przywitał go Paul.
- Myślę, że Lizka myśli inaczej. – odpowiedział z szerokim uśmiechem i puścił jej oko.
Dziewczyna lekko odwzajemniła uśmiech i zwinnie wyplątała się z objęć Paula. Stopy wsunęła w wysokie czarne szpilki, które sprawiały, że poczuła się trochę lepiej przy Patricu.
- Szczur chce się z nami spotkać. – poinformował ich wielkolud. Luiza podeszła do lustra. Poprawiła opaskę oraz włosy.
- Kiedyś na pewno będziesz moja. – powiedział do niej Paul oparty o jedną z szafek.
- Wybacz. Nie mam teraz zamiaru zaprzątać sobie głowy śmieciami. Mam ważniejsze zadanie do wykonania. – odpowiedziała chłodno i ruszyła w stronę drzwi. – Czego chce od nas Szczur?
- Dowiemy się gdy tam pójdziemy. – powiedział pochmurny Paul omijając Patrica.
Cała trójka ruszyła długim jasnym korytarzem. Budynek zbudowany był z czerwonej cegły i czasami było słychać wycie wiatru. Liza szła z tyłu zastanawiając się czy ma się przygotować na ochrzan za złe wykonanie zadania, które zlecił im kilka dni temu. Wszystko było by dobrze, gdyby tamten klecha jej nie zdenerwował nazywając ją dzieckiem szatana. To nie była jej wina, że była tym czym była. Bycie czarownicą nie było łatwe. Mogła ukryć tatuaże i udawać człowieka, co i tak było dalekie od prawdy. Musiała by nigdy już się nie odzywać by ukryć ostre kły, które wskazywały na bycie wampirzycą. Bycie wampirem wybrała sama. Wizyta u tamtego księdza skończyła się tak, że w furii zabiła go i przyniosła Szczurowi jego głowę. Zawsze była bezwzględna i nie bała się zabijać. Przestała myśleć o przeszłości gdy tylko zobaczyła czarne drzwi na końcu korytarza. Zauważyła też, że Paul wydaje się być obrażony za jej słowa. Później przeprosi go za to. W końcu nie był jej obojętny. Lubiła go i za bardzo zależało jej na nim. Była mu też wdzięczna za pomoc, gdy przybyła do Włoch zanim jeszcze rozpętało się całe te piekło. Na końcu korytarz rozchodził się w obie strony. Przez chwilę olbrzym zasłaniał jej osobę, która stała przy drzwiach. Luiza skoczyła lekko do góry i zgrabnie wylądowała na podłodze przed swoimi partnerami. Jej koledzy zatrzymali się zaskoczeni. Liza prostując się przyjrzała się mężczyźnie pod drzwiami. Szybko rozpoznała paskudny uśmiech młodzieńca nie dużo wyższego od niej. Krótkie blond włosy jak zawsze sterczały jak kolce jeża. Zielone oczy były przymrużone i czujnie obserwowały każdy jej ruch. Wyglądał na spokojnego ale lekko spinał mięśnie jakby się bał, że go zaatakuje. Zabiłaby go z łatwością ale Szczur wtedy zabiłby ją. Młodzieniec był dla niego niezwykle ważny, przez co zachowywał się jakby wszystko było jego.
- Czyżbym się mylił czy widzę naszą zabójczą piękność, Luizę? – zapytał z ironią w głosie.
Dziewczyna zacisnęła pięści z cichym warknięciem. Jej mięśnie odruchowo się napięły i przyjęła postawę jak przy polowaniu na zwierzynę. Poczuła na ramieniu rękę Paula lecz zignorowała ten gest i ruszyła na chłopaka pod drzwiami. Prawą ręką sięgnęła lekko pod sukienkę wyciągając mały srebrny sztylet z czarną prostą rękojeścią. Chłopak wyglądał jakby za kilka sekund miał zemdleć. Nie był tak gotowy na jej atak jak mu się wydawało. Jednak gdy dzielił ją od niego mały skok jej oko na chwile przestało widzieć i potknęła się w ciemność. Trójka mężczyzn zaskoczona patrzyła na upadającą dziewczynę.
- Liza! – krzyknął Paul, który z szoku obudził się pierwszy. Szybko podbiegł do niej.
- Niemożliwe. – szepnęła cicho dziewczyna leżąc na podłodze. Sama przeżywała szok tak jak chłopaki ale z innego powodu. Podniosła wzrok i wpatrywała się w drzwi.
- Co się stało? – w głosie Paula było słychać panikę.
Liza nigdy nie potknęła się. Była niezwykle zwinna i bezszelestna. Była idealną wampirzycą oraz bezwzględną zabójczynią. Jeśli ktoś miał umrzeć to zazwyczaj z jej ręki. Liza spojrzała na Paula. W jej wzroku zauważył strach. Do tej pory wydawało mu się, że ona nie zna czegoś takiego jak strach. Jednak teraz dokładnie widział, że się mylił. Paul pomógł podnieść się Lizie. Wyczyściła szybko sukienkę. Podniosła też z podłogi sztylet i wsadziła go z powrotem w opaskę na prawym udzie lekko ukrytą sukienką.
- Max, mogę mieć do ciebie prośbę? – zapytała cicho blondyna ze wzrokiem wbitym w drzwiach.
- Przed chwilą chciałaś mnie zabić idiotko! – krzyknął zdenerwowany w odpowiedzi.
- Nie bądź głupi. Ona doskonale wie, że umarłaby sekundę po tobie gdyby to zrobiła. Jesteś dzieckiem Szczura. – Odezwał się Patric, który ostatni obudził się z szoku.
- OK. Nie ma co go prosić. Trzeba w końcu tam wejść. Lizka połóż dłoń na drzwiach, bo znając Szczura tylko ty możesz je otworzyć jak zwykle. – stwierdził Paul, który udawał wyluzowanego.
Drzwi mogła otworzyć tylko jedna osoba wyznaczona przez Szczura, który nigdy nie opuszczał tego pomieszczenia. Nikt nie rozumiał dlaczego ale każdy wiedział, że nie wolno olewać rozkazów i wezwań najstarszego wampira w Kolonii. Gdy Liza z przestraszonym wzrokiem zrobiła krok na przód drzwi same się otworzyły. To jeszcze bardziej ją wystraszyło. W środku było ciemno co było dość prawdopodobne. Jednak gdy Szczur kogoś wzywał zawsze było zapalone kilka świec by choć trochę oświetlić wielkie pomieszczenie. Przestraszona gęstej ciemności, w której dla niej czaiło się coś złego, w jej dłoni rozbłysła kula ognia. Jako czarownica nie tylko znała wiele zaklęć i uroków ale także kontrolowała żywioły. Podeszła do drzwi na odległość 2 kroków i rzuciła w nie lekko kulę. Ogień powoli płynął w powietrzu. Nagle z ciemności wyłoniły się dłonie które złapały ogień. Liza wstrzymała oddech. Szczur nigdy by tego nie zrobił. Dla wampirów którzy nie byli czarownikami lub nie mieli nałożonego na siebie zaklęcia obronnego ogień był śmiercią. Dłonie nieznanej osoby przyciągnęły do siebie ogień pozwalając oświetlić swą osobę. Z ciemności wyłoniła się drobna dziewczynka z ogniście czerwonymi włosami. Wzrostem troszkę przewyższała Luizę. Była też do niej niezwykle podobna. Na dziecięcej twarzy ukazał się szeroki uśmiech ukazujący kły wampirzycy. Dziewczynka wpatrzona w ogień podniosła swój wzrok na Luizę. Mimo, że było ciemno Liza doskonale wiedziała, że są one tak czarne jak zachmurzona noc. Minęło cztery lata odkąd widziała je po raz ostatni. Lecz wtedy nie błyszczały one tak jak w tej chwili. Wtedy zasypiały w długi i mocny sen. A bynajmniej tak wtedy myślała.
- Nie, to niemożliwe. – szeptała Luiza cofając się dopóki nie trafiła plecami na tors Paula. – To nie prawda.
Dziewczynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej. W jej oczach tańczył ogień trzymany w jej dłoniach.
- Dawno się nie widziałyśmy, prawda? – powiedziała słodkim dziecięcym głosikiem. – Witaj siostrzyczko.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz